DLACZEGO MÓJ BLOG NIGDY NIE BĘDZIE PRAWDZIWIE MODOWY

Na takim blogu jak mój, wyznania typu -Mój blog nie jest modowy., mogą zabrzmieć śmiesznie. Ale w moim przypadku naprawdę tak jest. Jeśli tu zaglądasz od czasu do czasu i przeczytałaś kilka moich wpisów, to raczej wyczułaś, że pisanie postów modowo urodowych nie należy do moich mocnych stron. Nie dość, że robię babole językowe, stylistyczne & interpunkcyjne, to jeszcze dowalam te trzy piętrowe zdania, jakby od tego krem do twarzy miał dostać dodatkowych właściwości 🙂 Ta przypadłość robienia wszystkiego z sensem i po coś, jest moją zmorą. Jestem z pokolenia, które dostawało po palcach za pisanie lewą ręką a słowo pisane musiało mieć jakiś sens inaczej szkoda było papieru. Ale przyszło mi żyć w czasach, kiedy życie bardziej prowadzi się w internetach niż w realu i choć nie mam z tym większego problemu to wierzę też, że można publikować wartościowe treści. A jak się to ma do przebieranek? Powiedzmy sobie szczerze, w internecie o uwagę walczymy obrazkiem więc siłą rzeczy musimy się postarać o dobre zdjęcia, dzięki którym zachęcimy do przeczytania najnowszego wpisu.

Blogowanie i Instagram to dla mnie stosunkowo nowe aktywności i uczę się ich każdego dnia goniąc nieudolnie zasięgi 🙂 Oprócz tego, by pisać w miarę przydatne treści, nie mam specjalnego pomysłu na to jak ma wyglądać mój blog i w jakiej tematyce się specjalizować. O sukcesie decyduje wiele czynników, choćby częstotliwość pisania nowych artykułów. A propos częstotliwości pisania, wiem, pracuję nad tym 🙂 Myślę, że w procesie tworzenia najważniejsza jest wizja ogólna i praca. Metodą prób i błędów dochodzimy do właściwego formatu, który z czasem stanie się naszym znakiem towarowym. Ale do tego jest długa droga. W moim przypadku pisanie artykułów na bloga to dość żmudny proces. Zaczyna się dwa, trzy tygodnie wcześniej, zanim pojawi się wpis. Tematy rodzą się w głowie a początek dają im różne zasłyszane historie, rozmowy czy przemyślenia. Generalnie w mojej głowie ciągle piszą się nowe artykuły, ale ciało rzadko ma czas by zebrać je wszystkie do kupy 🙂 Dlatego kiedy mam już coś publikować, zależy mi na tym, by ta treść była coś warta.

Wychowałam się w czasach kryzysów i wojen. Głód, trudne życie, wojna, imigracja… to nie są przeżycia, które mijają wraz z zakończeniem wojny czy poprawą warunków życia. To są przeżycia, które na zawsze zmieniają człowieka a człowiek, który przeżył tak traumatyczne wydarzenia, nigdy nie będzie umiał do końca cieszyć się nawet z największych bogactw. Po prostu, kiedy przeżyjesz miesiąc bez kąpieli z głodową porcją suchego chleba, ubrania na zawsze zmieniają pozycje na liście priorytetów życiowych a obawa, że to co masz za sobą w każdej chwili może wrócić, towarzyszy ci już do końca życia.

Jestem właśnie takim beznadziejnym przypadkiem, który zamiast cieszyć się chwilą, najpierw musi się upewnić, czy oby ta chwila jest na pewno prawdziwa i czy ktoś zaraz nie wyskoczy z tekstem “żartowałeeem” Tacy jak ja są tak skupieni na byciu przygotowanym na najgorsze, że nie wystarcza im czasu na zapobieganie o przeżywaniu chwil już nie wspominając. Dlatego właśnie mój blog nigdy nie będzie modowy bo jak widzisz, nawet w tym wpisie przewija się wojna i rozpacz 🙂

Jestem bardziej typem “Osiem sposobów na białą koszulę” niż “Dzisiaj mam na sobie suknię od Yves Saint Bą Tą Pierdolą” Nie ekscytuje się, nie żyję zakupami, nie mam obsesji na punkcie tego, w co jestem ubrana. Kupuję rzadko i raczej przemyślane rzeczy. Zawsze oceniam stosunek jakości do ceny i niestety tu mam kolejną głupią przypadłość… jestem tak bardzo świadoma rzeczywistych cen wytwarzania ubrań, że kiedy widzę białą koszulkę w sieciówce za 89 zł to muszę się mocno upić, żeby ją kupić. Ale jeśli zobaczę identyczny krój takiej samej białej koszulki w butiku, o wyższej gramaturze tkaniny, prawidłowo skrojonej i uszytej, to zapłacę nawet 300 zł bo wiem, że będzie mi służyć naprawdę długo i nawet po wielu praniach nie zmieni się w worek po kartoflach. Ubraniom zawsze daje kategorie “Do wyjścia” i “Do domu” Mam złotą zasadę, tych do wyjścia nigdy nie noszę po domu! Jeśli oglądasz moje relacje na Instagramie, to pewnie zdążyłaś się przyzwyczaić do moich zajechanych outfitów 🙂 Oczywiście mam markowe rzeczy, głównie upolowane w outletach, ale nie jestem niewolnicą metek. Generalnie metki i rzeczy z najnowszych kolekcji mam gdzieś. Noszę torebki sprzed kilku lat i noszą mi się całkiem dobrze. Aktualnie jestem na etapie jeszcze większej minimalizacji ilości ubrań w szafie ale…

Nie zawsze taka byłam, jeśli cię to pocieszy. Kiedy przyjechałam do Polski tak bardzo zachciało mi się żyć i wierzyć, że oto wielka matka europa otwiera przede mną niezliczone możliwości rozwoju, że ów rozwój utożsamiałam z kupowaniem. Na początku była moda rodem ze szczęk z pod Pałacu Kultury. Zara, na którą patrzyłam rozmarzona znajdowała się vis a vis po drugiej stronie ulicy. Ale do Zary nawet nie śmiałam wejść za wysokie progi na moje imigranckie stopy i portfel. Pierwszą spódnicę w Zarze kupiłam dokładnie trzynaście lat temu, mam ją do tej pory bo jest dla mnie symbolem przekroczenia pewnego progu na szczeblu modowych przemian. Kosztowała 299 zł a ja do tej pory pamiętam z jakim drżeniem w domu przyznałam się do wydanej sumy. Piotrek tylko rzucił krótko – Kotku, za dziesięć lat będziesz się śmiała z tych trzystu złotych, ciesz się zakupem. Przyznam, że tym oświadczeniem tylko zachęcił mnie do dalszego kupowania. Gdybym wtedy założyła modowego bloga, kto wie, może stałabym teraz w szeregu z Maffashion i Jessicą Mercedes 😉  Serio, nie śmiej się, wiem, że osiągnęłabym wtedy dużo a wiesz czemu? Bo lubiłam przebieranki, lubiłam się pokazywać, byłam gwiazdą towarzystwa i miałam w sobie to parcie. Życie jednak pisze swoje scenariusze i uczy nas pokory na swój pokręcony sposób. Potrafi skutecznie zabrać nam radość z prostych błahych spraw narzucając na nasze barki trudy codziennego życia. W zeszłym roku ósmego sierpnia zapaliłam ostatniego papierosa i pożegnałam się z tym paskudnym nałogiem. Postanowiłam nie robić swojemu ciału więcej krzywdy. W nowy rok miałam tylko jedno postanowienie, przestać robić rzeczy, które w ogóle nie są dla mnie dobre. Doszłam do takiego punktu, w którym poczułam, że samobiczowanie za wszystkie krzywdy świata nie czyni mnie ani mądrzejszą, ani święta, ani nawet lepszym człowiekiem. Zachciało mi się żyć na nowo, cieszyć się z prostych rzeczy i więcej się uśmiechać. Dlatego choć dziś piszę artykuł o tym, że mój blog nigdy nie będzie prawdziwie modowy, to kto wie, podobno życie lubi płatać figle 🙂

Jeansy: Zara, Golf: Sfera, Trench: H&M, Buty: Styloskop.pl, Torebka: Trussardi

Zdjęcia: Karolina Chudyba

        

Zapisz się do Newslettera #MissisBoss i bądź na bieżąco ze wszystkimi atrakcjami naszej społeczności !

Co myślisz ?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

No Comments Yet.