Spece od PR twierdzą że jeśli tworzysz markę odzieżowa, to musisz być też tą marką, Owszem, zgadzam się z tą teorią. Przecież nie mogę namawiać do kupna czegoś, w co sama nie wierzę i w czym sama nie chodzę. Kiedy myślę o kolejnej sukience, która nabiera kształty w mojej głowie, myślę o dodatkach i o kroju, myślę przede wszystkim o kobietach. O ich potrzebach, ich figurze i wygodzie. Uważam, że moda powinna być lekka i nie wymuszona. Stawiam na proste kroje i klasyczne fasony, takie do których zawsze wracamy.
Zanim powstanie jedna „prosta sukienka” cały proces trwa mniej więcej miesiąc. Najpierw ją rysuję, potem wykrojnicy wykonują szablon, potem krawcowe szyją prototyp, potem prototyp idzie do poprawek, wraca, znowu zostaje uszyta i tak dalej i tak dalej… I o ile na początku tworzenia towarzyszy mi ekscytacja, to pod koniec prac zaraz obok satysfakcji pojawia się zmęczenie materiałem. Po prostu potrzebuję na jakiś czas odpocząć od dzieła i wtedy rzucam się w wir zakupów 🙂 Żeby nabrać dystansu potrzebuję też innych ubrań niż tylko te, które tworzę. Może to głupie, ale zdarza się że i buty kupuję w innych sklepach. Myślę że to naturalny odruch po tylu godzinach, dniach i miesiącach spędzonych w otoczeniu tych samych przedmiotów. Dlatego dzisiaj postanowiłam pokazać Wam mój look z sieciówki.
Spodnie z zeszłego roku H&M i top z Zary. Dodałam moe ukochane espadrylki Stella na koturnie i od razu czuję się lepiej 🙂
Co myślisz ?