MATKA POLKA ZAWODZICIELKA

W takie dni jak ten, mam ochotę zapaść się pod ziemię. Z bezradności, bezsilności, ze zmęczenia i wstydu. W takie dni jak ten, mam ochotę wykrzyczeć całą swoją wściekłość wobec tej kulturowej stęchlizny w której byłam wychowana i która odcisnęła na mnie tak głębokie piętno. Niby jestem nowoczesną dziewczyną, dorastałam w Europie ale z jakichś przyczyn nie mogę się pozbyć ciężaru dogmatów kulturowych z wczesnych nastoletnich lat. W takich dniach jak ten, odkrywam siebie na nowo i ze zdziwieniem stwierdzam, że kiedy chodzi o zdrowie moich bliskich, staje się bezradna.

Ostatnio nasz dom zamienił się w szpital. Ja leżałam na zapalenie oskrzeli, Sati przyniosła wirusa ze żłobka a Piotrka położyły plecy. Po raz pierwszy chorowaliśmy wszyscy na raz więc byłam kłębkiem nerwów. Cała obolała ledwo stałam na nogach a trzeba było się jeszcze zaopiekować dzieckiem. Nieprzespane noce, gorączka, osłabione pół przytomne dziecko z gorączką 39 stopni potrafią nieźle namieszać człowiekowi w głowie… Łapałam się na myślach, że jestem najgorszą matką świata, bo nie potrafię nawet podać własnemu dziecku leków. Ile razy wybuchłam płaczem z bezsilności, wie tylko Piotrek. Poczucie winy zabijało mnie, bezradność i strach brały górę i nie wiedziałam co mam robić. To była tylko gorączka dziecka, zwykły wirus a ja miałam najczarniejsze myśli świata. Podświadomie wiedziałam co mam robić ale postępowałam wbrew własnemu instynktowi przez co jeszcze bardziej pogarszałam sytuacje.

To tylko gorączka

Normalna rzecz prawda? Dzieci chorują, gorączkują, to się zdarza, zwłaszcza dzieciom żłobkowym i przedszkolnym. To nie była pierwsza choroba Sati, już przerabialiśmy to. Może nie w tak zaawansowanym stopniu ale przechodziliśmy kilka takich chorób. Tym razem było inaczej. Miałam wrażenie jakby kierował mną ktoś inny, obcy… Przykład? Dziecko śpi, ma gorączkę, ale śpi, oddycha trochę trudniej niż zwykle ale śpi. Co robię ja? zamiast dać dziecku spać, wybudzam ją żeby podać leki. Dziecko wpada w szał a ja jeszcze bardziej się zakopuje w poczucie winy bo nawet nie umiem wpłynąć na własne dziecko, żeby z własnej nieprzymuszonej woli przyjęło leki. ( Tak, w takich chwilach zapominasz o tym ,że dziecko ma dwa latka i generalnie średnio pcha się do brania leków i to, że płacze nie jest zaplanowanym atakiem na wyrodną matkę, tylko PO PROSTU DZIECI TAK MAJĄ!)  I oczywiście zaraz w ryk. histeria, rozpacz, poczucie winy i klęski. I tak w kółko. Robiłam wszystko nie tak i za cholerę nie wiedziałam dlaczego. Rzecz w tym, że ja nigdy nie panikuje, jestem raczej z tych, co zachowują zimną krew. Mam instynkt przetrwania, potrafię się odnaleźć w wielu kryzysowych sytuacjach i wiedząc to, zaczęłam analizować swoje zachowanie i wyszło mi, że wszystkiemu jest winna tradycja i kultura w której się wychowałam jako dziecko.

Uśpiony instynkt

Co właściwie ma wspólnego kultura w której mnie wychowano z moim bezsensownym zachowaniem? Otóż bardzo wiele. Jest taki test psychologiczny, polegający na przywoływaniu pierwszego w życiu wspomnienia. Na podstawie uczuć związanych z tym wspomnieniem, ocenia się co tak naprawdę kieruje postępowaniem danego człowieka. Ja, kiedy sięgam pamięcią do przeszłości i przywołuje moje pierwsze w życiu wspomnienie, czuję strach o życie moje, mojej mamy i siostry. To są dość drastyczne wspomnienia, więc zostawmy je tam gdzie ich miejsce, czyli w czeluściach niepamięci. Ale się złożyło że w życiu naoglądałam się znachorów, babć i starszych kobiet ratujących życie małych dzieci domową medycyną. Kiedy jakieś dziecko chorowało, w domu panowała wyjątkowo ponura atmosfera. Zbierało się mnóstwo kobiet, to były babcie, sąsiadki i inne specjalistki medycyny wszelakiej i robiono wielkie halo z powodu przeziębienia. Kiedy rodziło się jakieś dziecko w zimie, owijano je wszystkimi kocami w domu. Cóż to były za ceremonię podczas kąpieli to Bóg jeden wie i wszystko w atmosferze strachu przed chorobą i zimnem. I pamiętam jeszcze jedno, starszyzna wie lepiej a Ty matko chorego dziecka masz do gadania tyle co nic. Ewentualnie patrz i się ucz. To wszystko odbywało się w mieszance zapachów jodyny, spirytusu, octu i kamfory. Lekarz? Kogo było stać na lekarzy? Ludzie ledwo wiązali koniec z końcem. Nie było ani prądu, ani gazu czy wody. Warunki życia były tak trudne, że w pewnym momencie zamknięto nawet szkoły. Komu wtedy lekarz był w głowie? Babcia z zielarką z ulicy obok wiedziały lepiej. Uczono nas też bezwarunkowego szacunku do starszych, więc kwestionowanie ich decyzji były traktowane gorzej niż naganne. Dzieci były wychowywane bardziej przez babcie niż matki, bo uważano, że młoda matka guzik wie przez co wyrosło całe pokolenie matek z uśpionym instynktem. Moje ciocie ani moja mama nie czekają aż zapytam, nawet jeśli czegoś nie wiem, nie mam szans za zadawanie pytań. One wiedzą i uważają, że zamiast gadać mogą to po prostu zrobić. Nie podważam ich dobrych chęci, ale kiedy odkryłam zależność między swoim paranoicznym zachowaniem a wpływem kultury, w której dorastałam, życie stało się łatwiejsze. Moja uległość wobec zdania chociażby mojej własnej mamy wynikała z szacunku a nie braku wiedzy jak pomóc własnemu dziecku w chorobie. W zasadzie doszłam do wniosku, że nie mam obowiązku postępowania według czyichś przyzwyczajeń i metod tylko dlatego, że jestem tej osobie wdzięczna za pomoc. Pomyślałam, czas skończyć z wyrzutami sumienia, odkryć dziecko, przewietrzyć pokój, zmienić piżamkę i dać dziecku po prostu się wyspać. Rano wszystko wróciło do normy. Nerwy opadły, gorączka zarówno u Sati jak i u mnie ustąpiła a ja wyszłam z tej walki z kolejną odkrytą zagadką mojej porąbanej osobowości 🙂 A Piotrek? No cóż, Piotrek tylko chodzi i mówi – A nie mówiłem? 🙂

        

Zapisz się do Newslettera #MissisBoss i bądź na bieżąco ze wszystkimi atrakcjami naszej społeczności !

Co myślisz ?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

No Comments Yet.