To był 1.06.2016. Pełna wątpliwości, pytań bez odpowiedzi, z poczuciem przegrania i niesparwiedliwości losu jechałam jak na ścięcie. Bez grama wiary, wszak miałam już jeden taki nieudany zabieg za sobą. Robiłam dobrą minę do złej gry, wszystkim mówiłam, że jestem silna, że się uda, że wierzę w to, że i ja kiedyś zostanę mamą. Dojechaliśmy z Piotrkiem do kliniki, zarejestrowałam się i czekałam. Ze ścian patrzyły na mnie dziesiątki uśmiechniętych dzieci, które jakby mówiły – Ej laska, głowa do góry, moja mama przeszła to samo a teraz ma mnie! Po kilkunastu minutach zostałam wezwana do pokoju, przebrałam się w zieloną halkę i zaczęłam pić wodę. Dużo wody. W pewnym momencie nie byłam w stanie już wytrzymać, mój pęcherz pękał a ja skakałam z nogi na nogę. W końcu przyszedł lekarz, sprawdził dokumenty, coś tam podpisał, wylegitymowałam się przed okienkiem a pan doktor wziął do ręki cieniutką rurkę. – Wiem, mało romantyczne, Pani wybaczy że tak bez randki i kwiatów 🙂 Wiecie, taki czerstwy lekarski żarcik, ale skuteczny wyluzowałam. Oglądałam na monitorze jak ta mikroskopijna kropka zostaje umieszczona w mojej macicy i tylko modliłam się w duchu żeby tym razem się udało…
O dziecko staraliśmy się kilka lat. po dwóch nieudanych latach poszłam do lekarza. Zrobiłam dziesiątki badań, Piotrek też. Wszystko po to by usłyszeć, że mam niedrożne jajowody. Oczywiście lekarze już wtedy proponowali motodę In Vitro, jednak ja chciałam walczyć jeszcze o swoje zdrowie. Żeby była jasność, jestem absolutną zwolenniczką rozwoju medycyny i jestem Bogu wdzięczna za tych mózgowców, którzy poświęcają życie, by odkryć kolejne metody leczenia chorób wszelakich, w tym również za odkrycie metody In Vitro. Moje obawy bardziej dotyczyły mojego zdrowia, gdyż na lewym jajowodzie miałam całkiem sporego guzka. Nie chciałam ryzykować, chciałam najpierw wyzdrowieć, a dopiero potem zrobić krok dalej. Droga do leczenia była wyboista, przeszłam operację metodą laparoskopii podczas którego okazało się, że mam większe problemy w środku niż to było widać na wynikach badań. Asymetria jajników, jajniki przeplatane jajowodami, zrosty, guzek wielkości małego jajka, polipy i jeszcze kilka innych atrakcji. Operacja udrożnienia jajowodów zakończyła remontem generalnym moich narządów. Pozytywne zmiany tej operacji poczułam już po pierwszym miesiącu. Cykl wrócił do normy, nic mnie nie bolało, nie miałam już tego uporczywego uczucia jakby coś mi ciągle zwisało z jajników, zero bólu podczas tenteges 😉 Według lekarza operującego, w ciągu roku po zabiegu powinnam była zajść w ciążę naturalnie, ale żeby nie było, że tak gładko poszło, okazało się że skutkiem ubocznym zabiegu był drastyczny spadek produkcji jajeczek podczas owulacji. Moje szanse na zajście w ciążę naturalnie podczas owulacji wynosiły jakieś dwa procent. Z takimi wynikami spokojnie mogłam zastąpić Charlotte w Seksie w Wielkim Mieście 😉 Zdecydowaliśmy się wrócić do kliniki. Tym razem do innego lekarza. Jeśli któraś z was aktualnie ma problem podobny do mojego, koniecznie umówcie się na wizytę do Doktora Tomasza Dworniaka z Invi Med. To jemu zawdzięczam możliwość świętowania dnia dziecka.
Moja głowa w tamtym czasie buzowała od myśli. Byłam kłębkiem nerwów, byłam nieznośna, pełna histerii, wybuchów i poczucia przegrania. Nie miałam problemu z decyzją o InVitro, ponieważ mój problem w porównaniu z problemami innych kobie, nie był żadnym problemem. W zasadzie chodziło tylko o stymulowanie produkcji jajników, pobranie ich ode mnie, zapłodnienie nasieniem Piotrka i włożeniem do mojej macicy. Jednak to, co działo się wtedy w mojej głowie i jak bardzo nie mogłam się pogodzić z myślą o tym, że oto inne kobiety zachodzą w ciąże nawet kiedy tego nie chcą, a ja muszę walczyć nawet o posiadanie dziecka. Najbardziej bolały mnie pytania, drążenie tematu przez znajomych i członków rodziny. Oni nic złego nie mieli na myśli, po prostu interesowali się i martwili, ale dla mnie każde takie pytanie było równe uderzenia w twarz. Nie do zniesienia były zwłaszcza sytuacje, w których ktoś niewtajemniczony mówił – Macie wszystko, brakuje wam tylko dziecka, nie odkładajcie tego, czas ucieka. Naprawdę? Też mi odkrycie Ameryki…
Wróciłam do domu i przysięgłam sobie, że nie będę myśleć o tym co się wydarzyło godzinę temu. Zostawiam wszystko losowi. Wzięłam telefon do ręki i zobaczyłam post Filipa Chajzera o zbiórce pieniędzy na dzieciaki. Chciał im zorganizować jakieś atrakcje na łódce. Natychmiast przelałam pieniądze i pomyślałam – Niech się dzieje co chce. Wrzuciłam się w wir pracy. W ciągu trzynastu dni stworzyłam nową stronę sklepu, wznowiłam bloga i tak mnie to wszystko pochłonęło, że ani razu nie pozwoliłam, by nawet jedna malutka myśl o dziecku przemyciła się do mojej głowy. Trzynastego czerwca zrobiłam test. Pojawiły się dwie kreseczki a ja myślałam, że stracę grunt pod nogami. Poleciałam do kliniki zrobić test z krwi, wynik był tego samego dnia. Pozytywny. Nie jestem w stanie opisać słowami co wtedy czułam. Nagle zniknęły ból, poczucie przegrania, niezliczone zastrzyki w brzuch, badania, oczekiwanie i niewiadoma. W jednej sekundzie wszystko przez co przeszłam, stało się nieistotne. Chciałam krzyczeć z radości, ale bałam się że to jakiś żart losu, bałam się cieszyć w pełni, bo droga, którą przeszłam była tak bolesna, że nie wytrzymałabym kolejnego ciosu. Oficjalnie o nowinie powiedziałam znajomym i rodzinie dopiero po trzech miesiącach.
To niesamowite, ile dziecko potrafi ze sobą przynieść. Zapewne znacie osoby, które mówią że na dziecko jeszcze nie czas, jeszcze kariera, jeszcze za mało pieniędzy, jeszcze nie mam mieszkania i Bóg jeden wie czego jeszcze. Moja Sati pojawiła się w momencie, kiedy nie było nas stać nawet na wózek. Wszystko wydaliśmy na lekarzy, biznes stał w miejscu, wszystko było nie tak, jak zawsze chciałam żeby było. Jednak wierzę w stare ormiańskie powiedzenie, że każde dziecko przynosi ze sobą swoje dobrodziejstwa. Sati przyniosła ze sobą nagłą poprawę w interesach. W ciągu kilku miesięcy nastąpił tak drastyczny wzrost że nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Ten stan utrzymuje się cały czas. Rok temu dokładnie pierwszego czerwca, nasz interes urósł tak, że musieliśmy wynająć nowy lokal. W tym roku pierwszego czerwca moje dziecko śpi w łóżeczku kiedy ja piszę ten artykuł, a my czekamy aż się obudzi, byśmy mogli jechać i odebrać nasz nowiutki samochód. Przypadek? może i tak, ale po tylu latach walki, pozwolę sobie na czerpanie z tych przypadków ile tylko
Co myślisz ?