Zawsze, kiedy wrzucam zdjęcie jakiejś stylizacji, bombardujecie mnie pytaniami o ubrania. Jaka marka, jaki materiał, jaki rozmiar akurat ja mam na sobie itp. itd. Niestety, najczęściej muszę wam odpowiadać, że są to ubrania z przed kilku lat i aktualnie już ich nie ma w sklepach. Mimo mojej ogromnej miłości do mody pokazowej, jestem zdeklarowaną zwolenniczką mody użytkowej i przystępnej cenowo. Uważam, że każda z nas zasługuje na to, by wyglądać jak milion dolarów, wcale nie wydając banieczki na szmaty. No dobra, skupmy się, chodzi o moje spodnie sprzed roku, więc wiecie, bądźmy poważne 🙂
Wczoraj zadałam wam pytanie na moim facebooku czy ubrania kupujecie bardziej pod wpływem emocji, czy analizujecie ich przydatność. Większośc z was napisała, że impuls bierze górę. Muszę wam powiedzieć, że u mnie było dokładnie tak samo. Nigdy nie potrafiłam dawać sobie po łapach przed wydaniem pieniędzy na ciuchy. Do momentu, kiedy mój pokój na buty i ciuchy zaczął potrzebować nowego pokoju na kolejne wieszaki szmat 🙂 Choć mam ich ogromną ilość, to muszę przyznać, że nie ma tam rzeczy bezużytecznych. Jasne że kupowałam impulsywnie, ale mnie ratowało zawsze to, że kupowałam zestawami, myślałam zestawami. Zasada była zawsze ta sama. Czy daną rzecz mogę założyć do minimum trzech rzeczy z mojej szafy? Jeśli odpowiedź była pozytywna, brałam. Ale kupowałam też wiele rzeczy o bardzo klasycznym kroju, dzięki czemu są nieśmiertelne a ulotne trendy nie wpłyną na ich użyteczność. Takim przykładem są spodnie cygaretki, skórzane ramoneski czy klasyczne proste jeansy, które z tyłka robią jabłuszko do schrupania. Dzisiaj pokazuję wam stylizację z Zary. Zarówno spodnie jak i bluzkę kupiłam niedługo po urodzeniu Sati. Moda na spodnie z wysokim stanem dopiero wkraczała do sklepów, a ja po cesarce z efektem podwójnego brzucha potrzebowałam takiego kroju by optycznie ukryć chwilowe mankamenty mojego ciała. Bluzka też była jednym z pierwszych zakupów. Te spodnie będą modne spokojnie jeszcze przez dwa, trzy sezony, a bluzka w granatowe paski zawsze jest na czasie, kiedy nie chcesz założyć czarnego ani białego. Na swoje zapędy minimalizmu zaczynam patrzeć trochę inaczej niż pierwotnie planowałam. Rzeczywiście, nie udało mi się odgruzować szafy do pięciu koszulek i dwóch par spodni, ale po tych pierwszych dniach życia bez tych wszystkich ubrań w szafie, zaczynam swój minimalizm traktować bardziej jako maksymalne wykorzystywanie już posiadanych ubrań (tych, które sobie zostawiłam, bo trzy worki do sprzedania nadal są aktualne ) aniżeli wyrzucenia ich czy kupowania nowych. Szykuję dla was post z poradami, jak odgruzować szafę i wyglądać super każdego dnia. Tymczasem zostawiam was z moją marynarską stylizacją o miejskim rodowodzie 😉
Co myślisz ?