Laminowana kartka z numerem licencji dyndała uderzając raz po raz w przednią szybę czarnego mercedesa, którym nas zaraczył Uber w Amsterdamie. Kierowca, myślę, że Hindus o nienagannej aparycji wysiadł z samochodu, bez pytanie włożył walizkę do bagażnika i kolejno, zarówno mi, jak i Piotrkowi otworzył drzwi, zwracając się przy tym do nas per Madame i Mister. Nasz kierowca poczęstował nas gumą do żucia posługując się przy tym biegłym angielskim, jakiego nawet ja, podobno całkiem sprawna w angielskim, nieco mu pozazdrościłam. W samochodzie pachniało czystością i elegancją akierowca zachowywał się jak kierowca, taki, który zna swoje miejsce w tym układzie i robi wszystko, byśmy otrzymali usługę najlepszego sortu.
Byliśmy w Amsterdamie, mieści prawdziwej wolności i tę wolność poczułam już w pierwszych minutach naszego pobytu. Nigdy wcześniej tu nie byłam i wyobrażałam sobie to miasto zupełnie inaczej. Inaczej, bo stereotypowo o jarających wszędzie marihuanę ludziach i paniach lekkich obyczajów, głównie ze wschodu. Wszyscy jesteśmy przywiązani do smyczy stereotypów. Ktoś kiedyś powiedział, że Polacy piją bez opamiętania i wieść rozniosła się po całym świecie, tylko ten ktoś zapomniał przy tym wspomnieć o tym, jak piją Anglicy, o Ormianach nie wspominając 🙂 W Amsterdamie uderzające było to, jak sami Holendrzy traktują siebie nawzajem i swoje miasto. Poczułam tu dziwny rodzaj solidarności wobec wszystkich i wszystkiego bez wyjątku. Mam też wrażenie, że jeśli w Polsce zasady są po to, by je łamać, to tu one są po to, by funkcjonować. I tak z nieskrywanym podziwem każdego dnia oglądałam uliczny spektakl rowerów przeplatających się między samochodami i pieszymi. Wszystko w idealnej harmonii, bez pośpiechu, przekleństw i klaksonów.
Sporo mówimy o tolerancji, rozkładamy ją na wiele aspektów a dyskusje często wyrastają do rangi narodowych afer. Prawda jest taka, że nie ma tolerancji bez zrozumienia. W Amsterdamie podczas spaceru zobaczyłam na tamie dwie dziewczyny na rowerach, zatrzymały się by się pożegnać i pocałowały się. Pocałunek jak każdy inny, jak każdej zakochanej pary. Dla mnie nie było w tym nic nadzwyczajnego, choć taki widok przed oczami miała pierwszy raz w życiu. Grupa chłopaków z Rosji zareagowała na ten widok na poziomie swoich ram akceptacji. Przygłupi uśmieszek lekki gwizd, który wprawił dziewczyny w zakłopotanie i komentarze, rzucone pod nosem, które ja, na moje nieszczęście niestety zrozumiałam z rosyjskiego… Właśnie miałam przed oczami dowód tego, że akceptacja zaczyna się zanim oczy zobaczą dowód istnienia.
Jak pisałam wcześniej, wszyscy jesteśmy przywiązani do łańcucha stereotypów i zapewne w tym wpisie też jest kilka oznak stereotypowego podejścia do tematu. Chociażby chłopaki z Rosji. Gdyby byli ze słonecznej Italii, to pewnie nie opisałabym tej sytuacji w ten sposób. Ale nie byli a ich zachowanie było również efektem stereotypowego wychowania. To, że byli z Rosji nie ma nic tu do rzeczy a skoro badacze znaleźli źródła wody na księżycu, to zapewne niebawem odkryją, że rosną tam również i buraki. Więc to nie jest kwestia narodowości samej w sobie, ale kwestia wychowania, światopoglądów, intelektu czy otwartości na świat.
Jeszcze całkiem niedawno dziesięć, piętnaście lat temu byłam brudasem ze wschodu. Piętno niechcianego imigranta noszę w sobie od wielu lat i doskonale wiem jak boli niesprawiedliwa ocena. Vadim, Timur czy Vladislav na których często trafiam zamawiając ubera, to mili faceci w czystych koszulach. Niektórzy braki językowe nadrabiają aparycją i kulturą osobistą i to szczerze mnie cieszy. Za każdym razem kiedy kierowcą ubera jest jakiś obcokrajowiec, przeżywam swojego rodzaju “throw back to” kiedy to i ja ubierałam się w najlepsze ubrania jakie miałam, braki językowe nadrabiałam uśmiechem i uprzejmością, bo byłam zdana na łaskę Polaków. My wszyscy mieliśmy świadomość swojej egzotyki i przez wiele lat żyliśmy w Polsce jak wystraszone dzieci. Potrzebowaliśmy wsparcia Polaków, potrzebowaliśmy polskich przyjaciół by zrobić krok na przód. Mieszanka kulturowa w jakiej żyje Holandia wymaga ogromnych kompromisów. Tutaj każdy musi zrobić krok do tyłu lub krok do przodu względem drugiego człowieka. Tylko dzięki temu tańcu akceptacji i uprzejmości jesteśmy w stanie się zjednać i żyć obok siebie, dla siebie. Bez pomocy Krzyśka i Alicji, bez pomocy Jacka i Pana Andrzeja, który wraz ze swoją żoną otwierali przed nami drzwi swojego domu w każdej kryzysowej godzinie dzisiaj nie pisałabym tego bloga. Jestem absolutnie przekonana, że tylko akceptacja mieszkańców danego kraju jest w stanie otworzyć przejezdnych na nowe możliwości zarówno rozwoju intelektualnego jak i ekonomicznego. Miałam wiele szczęścia trafiając w Polsce na ludzi otwartych i pomocnych, bez grama kokieterii przyznaję, że ich pomoc miała nieoceniony wkład mojego rozwoju. Dlatego dzisiaj będąc w Amsterdamie, widząc mieszankę kulturową, harmonię, spokój i akceptację dla wszelkich form inności, wracam do Warszawy pełna nadziei, że kilkoro z was po przeczytaniu tego wpisu również kiedyś pomoże takiej cygance jak ja.
Amsterdam widziany moimi oczami, lekko melancholijny, spokojny, trochę przyciemniony ale szczęśliwy. Wszystkie zdjęcia robiłam telefonem.
Co myślisz ?