Zarówno w Polsce jaki na świecie z roku na rok rośnie liczba par borykających się niepłodnością. Rośnie zapotrzebowanie na nowoczesne metody leczenia niepłodności a kliniki pękają w szwach od pacjentów oczekujących na wizytę u specjalisty. Nie tak dawno, jak kilka dni temu próbowałam umówić się na wizytę u pewnego lekarza, najbliższy termin do tego konkretnego lekarza był w marcu. Zarezerwowałam. Kliniki niepłodności już nawet nie muszą się starać o pacjentów, kolejki w każdej z nich mówią same na siebie. Na moje nieszczęście mam już spore doświadczenie z warszawskimi klinikami leczenia niepłodności i choć w jednej z nich procedura in vitro zakończyła się dla mnie powodzeniem, to samo traktowanie i podejście do pacjenta pozostawia wiele do życzenia. Pisałam już o tym, jak się przygotować na pierwszą wizytę, o co zapytać lekarza kiedy już dojdzie do wizyty i czego oczekiwać. Dzisiejszy wpis postanowiłam poświęcić temu, jak wygląda w rzeczywistości wizyta i czego absolutnie nie powinien robić lekarz.
O tym, że każdy przypadek niepłodności należy traktować indywidualnie, nie trzeba tłumaczyć nikomu. Każda para to inna historia, inne problemy i inne przyczyny niepłodności. Rolą lekarza jest postawienie rzetelnej diagnozy po wnikliwej rozmowie z parą i wysłuchaniu historii chorób oraz podjętych dotychczas prób poczęcia dziecka. Niestety rzeczywistość wygląda zgoła inaczej.
Hasła reklamowe a rzeczywistość
Już po przekroczeniu progu kliniki witają nas wielkie banery z nośnymi hasłami, mające na celu przekonanie o profesjonalizmie kliniki i pracujących tam lekarzy. Na ścianach wisi mnóstwo zdjęć noworodków i szczęśliwych rodzin z banków fotograficznych, kliniki są schludne i zadbane. Na pierwszy rzut oka ostoja zaufania i opiekuńczości – aż przekroczysz próg gabinetu. W gabinecie za biurkiem siedzi władca życia i śmierci. Pan doktor. Prawie nigdy nie raczy pacjentów uśmiechem, mało mówi, nawet nie udaje, że dokładnie zapoznał się z wynikami badań – jeden rzut oka absolutnie wystarcza aby pan doktor nie powiedział swoim pacjentom absolutnie nic, ponad to, że należy zrobić dodatkowe badania. Wizyta odbywa się w trudnej dla pary atmosferze i trwa nie dłużej niż 15 minut cennego czasu pana doktora. Dziękuję, należy się 250 złotych. Para wychodzi z gabinetu z większą ilością pytań niż przyszła dodatkowo z gabinetu wynosi uczucie niesmaku, zakłopotania i poczucie winy. Nie przesadzę, jeśli nazwę to dosadnie korzystając z zasobów potocznego słownictwa – jakby była zrobiona w bambuko. W recepcji okazuje się, że osiemdziesiąt procent zleconych przez doktora badań pokrywa się z tymi, które para przed chwilą pokazała lekarzowi i ponownie musi zapłacić kilkaset do kilku tysięcy za nowe badania. I gdyby to nasze nieszczęście dało się wyleczyć samymi pieniędzmi – to myślę, że żadna para nie przejmowałaby się tym, jak traktują nas lekarze – pieniędzmi także. Jednak niepłodność to bardzo droga choroba a jedynymi, którzy nie mają pojęcia o jego kosztach są chyba sami lekarze…
Tych lekarzy, którzy mają przyjazne do pacjentów nastawienie, nazywamy w języku “starczkowym” ludzkimi. Takich szukać ze świecą w ręku. “Odpowiedział na wszystkie moje pytania, wow!”, “Był taki miły i dodał nam otuchy!”, “Pan doktor wytłumaczył krok po kroku jaki jest plan leczenia!. Cieszymy się jak szczerbaty na suchary, kiedy po latach tułaczki od kliniki do kliniki, od lekarza do lekarza trafimy na takiego, który wywiązuje się ze swoich obowiązków wobec pacjenta i przekazuje mu rzetelne informacje, szczędząc mu przy tym zgryźliwości i gburstwa. Ot, taki paradoks w zestawieniu z tymi hasłami na ścianach, że oto tabun specjalistów w naszej klinice pracuje nad tym, abyś usłyszała najważniejsze słowo w życiu – mama. Bardzo często podczas wizyt miałam wrażenie, że mój lekarz myśli, że prowadzony w jego głowie monolog odbywa się na głos a wszystkie jego medyczne założenia skoro są jasne dla niego, to są jasne i dla mnie. Większość wizyty odbywała się w ciszy, no chyba że będzie badanie – wtedy pada oschłe – proszę się rozebrać i położyć na fotelu. Następnie znowu kilka chwil monologu przy akompaniamencie – Taa, tu ma pani torbiel… mhmm, jakieś pęcherzyki… no dobrze, proszę się ubrać… Znowu należy się 250 za brak informacji, brak planu działania, brak diagnozy i informacji co możemy zrobić aby zwiększyć szanse na poczęcie dziecka. Jestem w grupie szczęściar, którym udało się uzyskać ciążę z pierwszej procedury in vitro – obecnie od roku walczymy o kolejne dziecko. W związku z tym, że nasze ciśnienie jest już mniejsze i nie oczekujemy cudów – to nie znaczy, że nam mniej zależy. A ja odczuwam rodzaj dyskryminacji, jakby ktoś chciał mi powiedzieć – ciesz się, że masz jedno, po co ci drugie?! Jestem po dwóch pełnych procedurach i trzech nieudanych transferach. Od początku naszych starań o pierwsze dziecko w sumie byłam w trzech klinikach i u czterech lekarzy i niestety żaden z nich nie okazał mi nawet grama empatii.
Nie szukam psychologa
Ktoś, kto nie miał problemu z płodnością nigdy w stu procentach nie zrozumie z jakimi emocjami walczą niepłodne pary – ale żeby okazać zwykłą ludzką życzliwość nie trzeba zaraz chorować na to samo by rozumieć drugą osobę. Kto jak to, ale lekarze powinni o tym wiedzieć najlepiej. Niestety, postępowanie większości lekarzy w klinikach leczenia niepłodności stoi w absolutnej sprzeczności z potrzebami i przeżyciami pacjentów. I wcale nie chodzi tu o sferę emocjonalną. Od emocji mamy przyjaciółki, grupy wsparcia i psychologów – od lekarza specjalisty oczekujemy jasnych odpowiedzi, takich pozbawionych niepotrzebnego fachowego zadęcia tylko zrozumiałego dla normalnego człowieka języka. Komunikacja z pacjentem wśród lekarzy od niepłodności leży i kwiczy. Ja nie mówię o tym, żeby obchodzili z nami jak z jajkiem, absolutnie tego nie wymagam! Ja mówię o umiejętności rozróżnienia chamskiego postępowania od ludzkiego. Mają nam za złe, śmieją się z nas, że edukujemy się na temat naszej choroby u wujka google a zapytani o cokolwiek spoza listy przewidzianych przez doktora tematów reagują agresją, nierzadko krzykiem a jeśli już łaskawie zechcą odpowiedzieć, to robią w to w tonie pretensji i zażenowania.
Wystarczył jeden wpis na Instagramie aby wyszło szydło z worka. Po tym, jak opisałam moją sytuację związaną z dofinansowaniem i sposobem w jaki zostałam potraktowana przez mojego wieloletniego lekarza, otrzymałam od was dziesiątki wiadomości i komentarzy opisujących niedorzeczne zachowania lekarzy, nieprawidłowości w funkcjonowaniu kliniki, dezinformacji i problemów z powodu źle przepisanych leków i zastrzyków. Włosy mi się zjeżyły na głowie, kiedy koleżanka zadzwoniła do mnie po publikacji mojego video i opowiedziała o tym, jak lekarz w gabinecie na nią krzyczał za to, że miała czelność pójść do innego ginekologa i brać suplementy – kiedy on sam przeoczył zlecenie oczywistych badań. Wystarczyłoby, żeby słuchał i poważnie potraktował dolegliwości, które zgłaszała moja koleżanka (swoją drogą, suplementy zrobiły więcej dobrego dla zdrowia mojej koleżanki niż krzyki lekarza) O docinkach osobistych, braku empatii, złej komunikacji, humorach lekarzy, opryskliwości napisało do mnie kilkadziesiąt kobiet i zastanawiam się jak to jest możliwe, że lekarz specjalizujący się w tak trudnej chorobie jaką jest niepłodność – wiedząc, że w jego rękach leży nie tylko to, czy urodzi się dziecko u danej pary – jest jednocześnie tym, który może zabić całe istniejące w kobiecie życie.
Ale, żeby nie było…
Nie chcę generalizować i wrzucać wszystkich lekarzy do jednego worka. Jestem pewna, że istnieją również empatyczni, życzliwi lekarze, którym zależy na dobru pacjenta. Żartuję, że z lekarzami od niepłodności jest jak z partnerem życiowym – musisz pocałować najpierw kilka żab, żeby trafić na księcia 🙂 W moim odczuciu porównanie jest o tyle trafne, że kiedy już uda nam się po wielu latach prób i porażek zajść w upragnioną ciążę i urodzić zdrowe dziecko – nasi lekarze są trochę jakby “ojcami” naszych dzieci a przecież nie każdy zasługuje na takie miano tylko dlatego, że stanął na naszej drodze… zmierzam do tego, że warto czasami posłuchać intuicji i po prostu zmienić lekarza jeśli jego nastawienie i sposób traktowania najzwyczajniej w świecie przygnębia nas bardziej niż sama niepłodność. Ale myślę też, że warto korzystać z praw, które gwarantuje nam karta pacjenta i domagać się od lekarza wywiązania się ze swoich obowiązków dotyczących udzielenia rzetelnych informacji o stanie naszego zdrowia, diagnozy oraz konkretnego planu leczenia.
Co myślisz ?