Bilet na pośpieszny do Satinkowa

Ostatnio na Instagramie przeczytałam kilka mocnych wpisów. Wpisów o tym, że coraz więcej z nas, kobiet ma wrażenie, że jedzie w rozpędzonym pociągu, który lada moment roztrzaska się o ceglaną ścianę. Koniec trasy, brak torów. Mimo, że ściana z cegieł była widoczna od połowy trasy, to z daleka wydawała się do przeskoczenia… Może pociąg zdąży się zatrzymać? A może ktoś w międzyczasie rozbierze ścianę z cegieł i pomkniemy dalej na żelaznym koniu zwanym życiem. Czasami udaje nam się zatrzymać pociąg a czasami witamy się czołowo ze ścianą. Zdarzają się też długie czarne tunele w których na próżno szukać kropki światła. Wbita w fotel ze strachu jedziesz dalej z zawrotną prędkością.  Myśli pędzą jeszcze szybciej… ciekawe czy w przypadku trzęsienia ziemi najpierw zawali się dach, czy ściany tunelu z obu stron zmiażdżą pociąg? Ileż ja musiałam tak pędzić by nauczyć się, że nie każdy rozpędzony pociąg prowadzi do celu… Uzależniona od prędkości życia, ja, która multitasking ma w małym palcu od jakiegoś czasu albo nie wsiadam do żadnego pociągu, albo jeśli już, wybieram pośpieszny zamiast TGV. 

Staram się jak mogę, aby nie nie kategoryzować nas w tym wpisie, ale cholera muszę. Wybaczcie mi. Obiektem badawczym, na której potwierdziłam swoje wnioski, jestem ja sama i kilka bliskich mi kobiet. Mówimy, że nie ma brzydkich kobiet, są kobiety zadbane albo zaniedbane. Mówimy o sobie, my same kategoryzując się na matki polki, karierowiczki, nieudolne nudziary i przebojowe fighterki… Tak naprawdę uwielbiamy się szufladkować a wypieramy się tego jak możemy. Prawda jest taka, że kategoryzowanie się pomaga nam odnaleźć nasze miejsce w szeregu, które ustawiło przed nami życie. Wtedy mamy punkt odniesienia. Czasami same się ustawiamy w konkretnym miejscu w danym szeregu a czasami to życie nas wciska w szczelinę na chybił trafił. Te z nas, które nie godzą się na przyznane im miejsce, rozpychają się na boki, na siłę próbują zrobić interes życia dogadując się z inną z początku szeregu by ta wpuściła nas na swoje miejsce. Przez chwilę jest fajnie ale potem okazuje się, że tam też nie pasujemy więc kombinujemy dalej. Chcemy być wszystkim na raz, najlepiej tu i teraz. Eko mamą, najlepiej piorącą, z wiecznie czystym dzieckiem i w nienagannym stroju. Chcemy seksu zajebistego ale w nocy udajemy, że głowa nas boli a w zasadzie oboje wiemy, że ogień dawno zgasł a nikomu nie chciało się iść po zapałki…Czasami idziemy, ale z zapałek korzysta ktoś inny. Życie, co zrobić… Mam wrażenie, że tak bardzo pragniemy wszystkiego co mają inni, tak bardzo chcemy zaspokoić czyjąś wizję o nas, że w tym pędzie tracimy całą zabawę z życia, pokorę, widoki i spokój. Więc kategoryzuje nas, na te, które są pogodzone z życiem, z sytuacją tu i teraz i te, które za chiny nie akceptują czasoprzestrzeni w której się znajdują. I chyba dlatego właśnie są tak bardzo zmęczone. Zmęczone wiecznym rozpychaniem się o kolejny puchar doskonałości.

Nie dzielę nas nas lepszy i gorszy sort, ale ile razy musimy walić głową w ścianę, ilu guzów musimy się nabawić, żeby w końcu zrozumieć, że nie musimy gonić życia a czasu wystarczy nam na wszystko, co jest nam pisane. Głęboko wierzę, że najwięcej możemy, kiedy sobie odpoczniemy, najlepiej ugotujemy, kiedy damy sobie czas, najbardziej pokochamy, kiedy otworzymy serce i najszerzej się uśmiechniemy, kiedy czasami pozwolimy życiu płynąć swoim biegiem. Ja też chciałam być wszystkim, nie ja byłam wszystkim. Serio, kiedy dzisiaj myślę o swoich poświęceniach, o gigantycznej pracy którą włożyłam w każdy swój biznes, o stresie, który brałam na klatę o ciężarze odpowiedzialności, o fizycznej wyczerpującej pracy… O rozpieprzonych marzeniach i pasji w imię “czas dorosnąć” zastanawiam gdzie ja miałam głowę? Skąd brałam na to siłę i dlaczego mimo wszystko czułam, że to nie moje miejsce. Powinnam była to, tamto, sramto… 


Ale jeśli już, powinnam była cokolwiek, to wyluzować. Wyjąć kij z tyłka i przyciągnąć nogi do siebie. Poczuć, że oprócz pozycji na sztywnego Hitlerowca są też inne pozycje, np. kwiat lotosu. Że nie muszę wszystkiego zaraz naprawiać żeby życie mi chodziło jak w zegarku, ale czasami zapomnieć o istnieniu tego cholerstwa pospać dłużej. Cały czas czułam na karku przemijalność czasu i przez to wiecznie goniłam, żeby zdążyć. W końcu roztrzaskałam się na kawałki a zbieranie się do kupy zajęło mi kilka lat. Dzisiaj, kiedy żyję życiem mojego dziecka, w tej powolnej ciuchci jadąc w te i nazad po dziesięć razy tą samą trasą, jestem szczęśliwsza z nudów niż byłam z biznesów. Ale żebyś mnie dobrze zrozumiała…

Ja nie mówię o bierności wobec życia. Nie mówię też, że masz siedzieć i pozwalać, żeby cały grad tego świata spadał na twoją głowę. Chcę ci tylko powiedzieć, że nie musisz trzymać jedną ręką byka za rogi a drugą garnek z zupą. Możesz trzymać garnek obiema rękami a byk niech się wybiega. Zjedz coś smacznego, innego niż wyrzuty sumienia. Przecież musisz mieć siłę, żeby powalić dziada na łopatki. 

        

Zapisz się do Newslettera #MissisBoss i bądź na bieżąco ze wszystkimi atrakcjami naszej społeczności !

Co myślisz ?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 Comment
  • Karolina
    czerwiec 3, 2020

    Świetny tekst. Ileż razy robiłam głowę walnąć w mur bo muszę, bo chcę, bo teraz i już. A życie pokazywało środkowy palec i uczyło, że to jeszcze nie teraz, nie w tym miejscu, nie z tymi ludźmi.
    Cały czas uczę się odpuszczać, zwłaszcza sobie.