Jak wychować szczęśliwe dziecko

Poryczałam się jak dziecko, no bo jak może zareagować matka postawiona przed zadaniem, by wyobrazić swoje dziecko za trzydzieści lat? Właściwie po raz pierwszy odkąd jestem mamą, stanęłam przed tym pytaniem w tak namacalny sposób. Każda mama w jakimś stopniu wie lub domyśla się, tudzież życzy sobie aby jej dziecko było w przyszłości szczęśliwe, zdrowe, spełnione… Ale weź tu kobieto wyobraź sobie tak dosłownie swoje dziecko w wieku dorosłym zmagającym się z brutalnością tego cholernego świata. Z jednej strony ryczysz bo dociera do ciebie kruchość życia i przemijalność czasu z drugiej strony zaś przepełnia cię najwyższy poziom wdzięczności jaki można poczuć za to, że jesteś, że masz swoje dziecko i że nic bardzo złego nie dzieje się w twoim życiu. Emocjonalne kombo, jakiego nie doznałam w żadnym miejscu publicznym.

Latem bardzo często odwiedzamy Łazienki Królewskie i spędzam tam długie godziny na spacerach.

Warsztaty dla rodziców? – Nie dziękuję

Taka była moja pierwsza reakcja. Ja jestem z tych, którzy działają bardzo intuicyjnie i wszelkiego rodzaju warsztaty mające na celu pouczanie mnie jak wychowywać swoje dziecko, jak prać, gotować i w ogóle, jak żyć, Panie? Nie są dla mnie. Po prostu uważam, że większość naszych frustracji, niemocy i nieporozumień wynika z braku uważności i ignorancji własnych i emocji innych. Ale jestem też z tych, którzy uważają – Co stoi w sprzeczności z moją teorią o braku potrzeby pouczania mnie – że nauki nigdy za wiele. Może dlatego, że dostrzegam sporą różnicę między “pouczaniem” a “nauczaniem” stąd w wielu sytuacjach rodzi się we mnie bunt. Zupełnie jak w moim dziecku. Ale do tego jeszcze dojdziemy. Każdy z nas chyba dobrze zna ten pouczający, wręcz rozkazujący ton względem naszych zachowań. Dookoła sami eksperci a my tacy tępi i niedoświadczeni… W pouczaniu najbardziej nie cierpię uczucia, które odbiera mi całą moją pewność siebie, podcina mi skrzydła i sprowadza mnie do inteligencji lewego buta zupełnie ignorując doświadczenie, które mnie wzbogaca jeśli popełnię błąd, wnioski, które wyciągam i własną nieprzymuszoną zmianę zachowań i postępowań. W pouczaniu jest rodzaj radykalizmu, którego ja nie akceptuję. Nauczać, to zupełnie coś innego. Nauczać to dać wybór, pokazywać kilka opcji i wnioskować ewentualne konsekwencje wynikające z wyboru danej opcji i mimo wszystko akceptować ten wybór.

Nauczać, to też wierzyć w inteligencję drugiego człowieka, że ze wszystkich opcji, jakie mu pokazujemy dokona właściwych dla siebie wyborów. To zupełnie jak z jedzeniem u dzieci. Rodzic decyduje jakie opcje do wyboru ma dziecko, mam tu na myśli dopuszczalne pokarmy między którymi dziecko swobodnie wybiera co chce jeść tym samym uczy się nowego smaku. Przykład oczywiście dość przesadnie obrazuje to, co chcę powiedzieć ale myślę, że każdy z was domyśla się, że chodzi o poważne potraktowanie naszej woli a nie narzucanie jednej jedynej słusznej prawdy, jakim jest jedzenie kotletu z ziemniakami. Cudownie było odkryć, że intuicyjnie tak właśnie traktowałam swoje dziecko. Zawsze dawałam kilka opcji i szanowałam jej wybory, poczuć, że sposoby wychowawcze, jakie stosuję wobec mojej córki są po prostu dobre i spełniają potrzeby emocjonalne mojego dziecka. To był moment, w którym polubiłam fakt, że zamiast siedzieć na kanapie poszłam na warsztaty All About Parenting

Relacje, kompetencje, autonomia

Trzy filary potrzeb psychologicznych w ramach których dziecko rozwija się prawidłowo i ma większe szanse na te nasze wymarzone sukcesy życiowe w przyszłości. Pozwólcie, że nie będę rozbijać na czynniki pierwsze poszczególnych filarów, bo nie chcę wam psuć zabawy z warsztatów ale można się domyślić na podstawie własnych wspomnień i emocji z dzieciństwa, które z wyżej wymienionych aspektów były zaniedbane i jak bardzo nam brakowało pewnych relacji, kompetencji czy zwykłej autonomii. Jestem z pokolenia, w którym dość dobrze rozwinęło się poczucie kompetencji i to z różnych względów. Częściowo dlatego, że mieliśmy różne obowiązki choćby domowe. Nie bez powodu mówi się o nas pokolenie z kluczem na szyi. Pamiętacie? Byliśmy odpowiedzialni za dom bo mieliśmy klucz, wracaliśmy do niego i sami często podgrzewaliśmy sobie obiad. Mieliśmy mnóstwo okazji, by stać się samodzielnymi bardzo szybko. Śmiem twierdzić że zapłaciliśmy za to cenę jaką był brak relacji i autonomii. Dlatego dzisiaj tak wiele mam z mojego pokolenia ma problem z wyluzowaniem bo uczono nas przede wszystkim kompetencji i odpowiedzialności. Nie potrafimy odpuścić a jak tracimy nad czymś kontrolę, dostajemy kurwicy. Nie potrafimy prosić o pomoc no bo jak? Mamy się wykazać słabością? Przecież jesteśmy ze skały! Zaraz po urodzeniu dzieci biegamy do pracy żeby nikt nas nie nazwał “kurą domową” od razu rzucamy się w sidła diet i treningów żeby w miesiąc naprawić wszystko, co się zepsuło w naszym wyglądzie przez dziewięć miesięcy. Frustracja narasta bo okazuje się, że nie jesteśmy Anną Lewandowską z deską na brzuchu tylko zwykłą zmęczoną, przepoconą i nieumytą matką, która boi się przyznać, że kurwa nie ogarnia! A czemu się boi? Dwa akapity wyżej pozwoliłam sobie na krótki wywód o pouczaniu… 

Całe życie słyszałam, że jestem histerykiem. Byłam “trudnym” dzieckiem i odkąd pamiętam słyszałam komentarze, że moje dziecko da mi popalić (wręcz powinno, żebym na własnej skórze poczuła to, czym jest być kimś takim jak ja) Sugerowano wręcz, że histeria i nerwowość jest dziedziczna, poczekaj a przekonasz się sama co z ciebie wyjdzie. Tylko sęk w tym, że nikt nigdy nie zadał sobie trudu, żeby poznać przyczyny moich histerii a to było bardzo krzywdzące i degradowało mnie do gorszej kategorii dzieci. Często, kiedy mówię o emocjach z dzieciństwa, słyszę, że to niemożliwe, że ja pamiętam takie rzeczy ale prawda jest taka, że pamiętam wszystko i to bardzo dokładnie. Pamiętam poczucie krzywdy za każdym razem, kiedy słyszałam że jestem nieznośna. Pamiętam dokładnie, że takie właśnie słowa najbardziej potęgowały moją złość. Nikt nie dostrzegał całej masy dobrych cech jakimi dysponowałam, tylko wszyscy widzieli histerię i nerwy.

Pewne zdarzenie z dzieciństwa zapamiętałam w szczególności, to zdarzenie idealnie odzwierciedla moje emocje i powody histerii i chcę się z wami tą historią podzielić. Wracałyśmy do domu taksówką ja moja mama i siostra z domu babci do którego pojechałyśmy uciekając z kolejnej awantury jaką mój ojciec zgotował. W drodze powrotnej mama rozmawiała z taksówkarzem, starszym siwym panem. Nie pamiętam o czym rozmawiali ale chyba moja mama po prostu opowiadała o swoim życiu. Kiedy już dojechałyśmy i trzeba było wysiąść starszy Pan sięgnął do kieszeni marynarki by wyciągnąć coś i dać mojej mamie, chodziło o wizytówkę, żeby mama dzwoniła jeśli będzie potrzebowała pomocy czytaj: szybko zabrać dzieci i uciekać. Wpadłam w taką histerię na widok ręki sięgającej do kieszeni, że nie umiem wam tego opisać słowami. W jednej sekundzie ze spokojnego dziecka zmieniłam się w potwora zaczęłam szarpać mamę żeby wyszła i zamknęła drzwi… w tej jednej sekundzie obcy mi człowiek zamienił się w potwora mojego ojca, który sięga do kieszeni po nóż żeby zabić mamę. Byłam dzieckiem i jedynymi narzędziami jakimi dysponowałam by zwrócić na siebie uwagę były płacz i histeria. Te zachowania były krzykiem dziecięcej rozpaczy i niemocy wobec alkoholizmu ojca, awantur, bitej matki i całej masy innych potwornych rzeczy jakich się naoglądałam.

Gdyby wtedy choć raz ktoś ze mną porozmawiał… gdyby wtedy choć raz ktoś spróbował powiedzieć mi, że rozumie moje emocje i że im też się zdarza czasami krzyczeć i płakać. Gdyby choć raz wtedy mnie przytulił z powodu strachu, który odczuwałam a nie dlatego by namówić mnie do zaprzestania płaczu i stłumienia tego płaczu… Może dlatego mam dzisiaj tak bardzo rozwinięte mechanizmy obronne i próbuję zapobiec wszystkiemu, zanim nadejdzie i płaczę tylko wtedy, kiedy nikt nie widzi? W dzieciństwie najczęściej analizowałam drogi ucieczki, wiedziałam dokładnie o której który sąsiad jest w domu żeby biec po pomoc, po krokach z klatki schodowej potrafiłam wyczuć czy ojciec wraca pijany czy trzeźwy. A w tym wszystkim moja mama, którą chciałam chronić za wszelką cenę, nawet za cenę własnego życia. Jestem dzieckiem DDA i mam swoje krzywizny emocjonalne i dopiero niedawno nauczyłam się z nimi żyć. 

Zanim krzykniesz

Historia mojego dzieciństwa jest dość dramatyczna i patologiczna i nie bierz jej proszę jako punktu wyjścia wobec emocji twojego dziecka. Bardziej potraktuj to jako sygnał o tym, że twoje dziecko z natury nie jest ani niegrzeczne, ani histeryczne ani nie robi niczego specjalnie i na złość. Te zachowania są jedynymi narzędziami jakimi dysponuje mały człowiek by wyrażać swoje lęki, niezadowolenie, zawód, rozczarowanie i wiele innych emocji. Dzieci doskonale wyczuwają moment, kiedy jesteśmy u progu wyjścia z siebie. Zauważ, że wtedy krzyczą jeszcze głośniej. Myślałaś o tym kiedyś dlaczego tak jest? Dzieci doskonale wiedzą, że przekroczyli granicę, nawet w dzikiej agonii kontrolują sytuację i bardzo często brną w histerię licząc na to, że zamiast krzyknąć zostawisz go w spokoju albo zaskoczysz i powiesz “przytulimy się?” Nie ma jednej recepty na to jak wychować szczęśliwe dziecko, ale z całą pewnością mamy do dyspozycji ogromny wachlarz emocji, jakie możemy okazać dziecku i to od nas zależy który kolor tych emocji mu pokażemy.

Podczas warsztatów prowadzący Patrick Ney poprosił kilkoro rodziców aby powiedzieli, co zobaczyli, kiedy poprosił nas o wyobrażenie swoich dzieci za trzydzieści lat. Wszyscy chcieli dla swoich dzieciaków praktycznie to samo. Rodzic zawsze chce widzieć swoje dziecko zdrowym, szczęśliwym i odnoszącym sukcesy człowiekiem niezależnie od wieku. I słusznie, bo to naturalne i piękne. Ja kiedy zamknęłam oczy by wyobrazić Sati za trzydzieści lat, zobaczyłam wolność. Wolność mojego dziecka do kochania kogo chce, bycia kim chce, mieszkania gdzie chce. Wręcz poczułam przemijający czas i zobaczyłam wolną od dogmatów kobietę, uduchowioną i wrażliwą na świat i innych. Zobaczyłam ją jak stoi na pomoście w piękny słoneczny dzień z deską surfingową w ręce i poczułam, że dałam światu pięknego człowieka i poczułam spokój.

Na warsztaty pojechałam z nastawieniem po konkretne triki i metody a wróciłam z nich pełna empatii wobec emocji mojego dziecka. Choćby dla uświadomienia sobie tych emocji z całą pewnością było warto. Polecam wszystkim rodzicom.
P.s. Przeczytaj też mój artykuł Pokolenie pomostowe

        

Zapisz się do Newslettera #MissisBoss i bądź na bieżąco ze wszystkimi atrakcjami naszej społeczności !

Co myślisz ?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

No Comments Yet.